Kapsle

Graliśmy praktycznie wszędzie. W piaskownicy, w błocie, na chodnikach i w trawie. Na skarpie przy torach kolejowych i na boisku do piłki nożnej. Również na uliczkach osiedlowych i placu do koszykówki. Gdy mieliśmy szczególny przypływ fantazji, prowadziliśmy trasę przez wszystkie możliwe tereny, długą na kilkadziesiąt, a nawet kilkaset metrów. Jeden po drugim ciągnęliśmy butem przez glebę, żłobiąc równy, płaski tor z wyraźnymi bandami. Potem układaliśmy na nim przeszkody: kijki, szkiełka, śmieci wszelkiej maści i rodzaju. Oraz kamienie. Na kamienie mówiło się żydki, co obecnie wydaje mi się znamienne. (Żydek przeszkadzał. Żydek nie pozwalał przejechać swobodnie. Od żydka można było się odbić i wylądować poza trasą, tracąc kolejkę. I w głowie mi nie postało, że można by łączyć tę nazwę z narodowością czy konkretnym człowiekiem.)

Kapsel do gry musiał być płaski i lekki. Wykrzywione otwieraczem powierzchnie nie nadawały się do rozgrywki. Były niewyważone i nieprzewidywalne, znosiło je na boki i nie niosło wystarczająco daleko.

Zatem – płaski i lekki. Ale nie nazbyt lekki. Ciężar dodawał bezwładności, co mogło być zaletą i wadą. Obciążony kapsel ranił paznokcie, ale rozpędzony sunął bardzo daleko. Lekki był łaskawy dla palców zawodnika i nie wymagał silnego pstryknięcia, jednak nosiło go na lewo i prawo.

Każdy z nas grał nieco inaczej, dlatego też preparowaliśmy kapsle swoją własną, indywidualną metodą. W zasadzie wszyscy wydłubywali z nich gumowe uszczelki, bo ich waga i rozmieszczenie strasznie przytłumiały dynamikę małych bolidów. Niektórzy pozostawiali swoje pojazdy w takim odciążonym stanie, inni z kolei wyważali je nieco umieszczonym centralnie kawałkiem plasteliny. Osobną kategorią były ścięte na płasko kapsle po wódce. Brak wrąbków na obwodzie robił dużą różnicę pstrykającemu, a coś w ich rozmiarze i masie sprawiało, że niosły naprawdę wybornie. Tym z nas, którym los zdarzył ojców alkoholików, postanowił wynagrodzić sukcesami w grze w kapsle. Nie wiem, czy to był fair deal, ale na pewno był jakiś.

Na koniec kapsel wyklejało się okrągłym papierkiem z flagą i nazwiskiem kolarza. Koniecznie kolarza. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek interesował się kolarstwem, jednak jakieś nazwiska musiałem chyba znać, skoro grałem w kapsle i miałem swój komplet. No nie?

– Nie chcę już grać w gumę – oświadczyła A. Byliśmy na podwórzu pod blokiem. Podwórze to było zamkniętym, brukowanym kostką placem, wciśniętym między nasz blok a sąsiednią kamienicę. Oprócz śmietnika, stojaków na rowery i jednej, smutnej ławki nie było tam nic ciekawego. Dla nas, zamkniętych na społecznej kwarantannie, podwórze było czymś w rodzaju spacerniaka – jedyną wygrodzoną, bezpieczną przestrzenią, na którą wychodziliśmy na półtorej godziny, by zaczerpnąć świeżego powietrza i nieco się rozruszać.

A. i T. znajdowały się w tej sytuacji bardzo dobrze. Graliśmy w gumę, berka, chowanego, rzucaliśmy piłką, jeździliśmy na deskorolkach i staraliśmy się ogólnie wydobyć z podwórkowej przestrzeni maksimum możliwości. Jednak przychodził taki moment, że nie było już za bardzo wiadomo, co robić.

I właśnie wtedy mój wzrok padł na porzucone kapsle. Jeden od Tyskiego, drugi od wody mineralnej. Zupełnie niewłaściwy, ale zawsze kapsel.

– Dziewczyny, to może w kapsle? – zapytałem.

– Kapsle? – postawiły uszy. – Ale jak w to się gra?

No więc wytłumaczyłem, jak się gra. Z dwóch deskorolek, kija, piłki i skakanki ułożyliśmy tor. Nie taki, jaki być powinien, ale przynajmniej jakiś. Ustawiliśmy się na starcie, ja i T.

A. postanowiła obserwować i robić za ruchomą przeszkodę.

– Zaczynaj! – powiedziałem. T. przyłożyła palec do bolidu i pstryknęła. Niebieski pojazd pomknął po betonie. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Potem ja nachyliłem się nad swoim kapslem i zbliżyłem do niego dłoń.

Okazało się, że jednak ma to jakiś związek z jazdą na rowerze. Nie zapomina się.


Zagraliśmy pięć wyścigów. Wygrałem dwa. Trzy razy się podłożyłem. Dyskretnie, ale chyba się domyśliła.


Kwarantanna potrwa jeszcze przynajmniej dwa tygodnie, choć osobiście obawiam się, że dłużej. Myślę, że jeszcze zagramy w kapsle nie raz. Trzeba by zatem pomyśleć o spreparowaniu bolidów, aby nie grać czymś dobranym ad hoc. Tylko na koszulkach nie będziemy wypisywać nazwisk kolarzy, tylko coś innego, bardziej współczesnego. Pewnie imiona postaci z Mario Kart.