Oprócz licznych myśli, pomysłów i eskapistycznych kompozycji, które zapisałem w mijającym roku na stronach tego bloga, istnieje całkiem pokaźna grupa takich, których nie zapisałem lub nie dokończyłem.
Nie dokończyłem tekstów o Wenus, opowieści science-fiction o społeczności żyjącej w latających habitatach unoszących się ponad chmurami tej piekielnej bliźniaczki Ziemi. W nawiązaniu do niedawnych odkryć potencjalnych biosygnatur w atmosferze naszej sąsiadki, zakładam tam, że obłoki wenusjańskie zasiedlają mikroorganizmy, zwane rzęsą. Ludzie wytwarzają z nich biomasę żywnościową, a przemysł przetwarzania rzęsy stanowi podstawę gospodarki planety. Jednak rzęsa jest czymś więcej – to ogólnoplanetarny, biologiczny komputer, w którym zaimplementowana jest miniona, wenusjańska (a może inna, obca) cywilizacja. Wie o tym jednak garstka, a w toku rozwoju fabuły (która jest jeszcze szczątkowa) dowie się grupa bohaterów, głównie Miller, Sayako, Said. Wszystko to wciąż pączkuje mi pod powałą, ale spore fragmenty dwóch opowiadań są już spisane w formie szkicu na blogu lub w notatnikach. Ich koniec wydaje się być w zasięgu ręki.
Nie spisałem wspomnień-reportażu z Nepalu i z wyprawy trekkingowej w Himalaje. W zasadzie tekst ten istnieje już w formie brudnopisu, bo przecież tworzyłem go na papierze podczas wyjazdu. Nie mniej, wciąż czeka on na redakcję i przelanie na strony bloga w czystej, ostatecznej formie.
Nie ukończyłem opowieści o facecie poddającym się terapii nanocząsteczkami, które zastępują w jego mózgu komórki zniszczone nowotworem. Opowiadanie to ma formułę bliskiego science-fiction, jednak futurystyczne wątki są w nim tylko scenografią. Chodzi o tożsamość, osobowość i rozważania o śmierci. Tekst ten rozwinął się w zasadzie samodzielnie, lecz po dotarciu do połowy zapadł w letarg i utknął. Chciałbym go skończyć, bo wydaje mi się fajny i sensowny.
Na kartach zeszytu spisałem notatki do opowieści fantasy o społeczności żyjącej w świecie, po którym kroczą olbrzymie istoty. To wariacja na temat koncepcji: a co by było, gdyby ludzie żyli na globie w sąsiedztwie istot wielkich, jak góry? Jak słonie w stosunku do pcheł czy roztoczy? Istot, których w żaden sposób nie mogą kontrolować ani zabić? Wysnułem myśl o roli tych istot w porządku społecznym; o rytuale przejścia, polegającym na tym, że każdy aspirujący do czegoś członek społeczeństwa musi odbyć podróż na takim gigancie i dopiero po powrocie nabywa pozycji i praw. Obrazy z tego świata, wyrwane z kontekstu sceny i krajobrazy krążą mi często po głowie i uświadamiam sobie, że pierwsze przeczucia tej koncepcji pojawiły się w niej już kilka lat temu. Mam nadzieję, że uda mi się ująć tę opowieść w słowa.
Cieszy mnie jednak to, że tak liczne eskapistyczne wykwity mej świadomości dałem radę zapisać. Drugi rok z Eskapismem uważam za udany. Czas wkroczyć w trzeci i pisać, odnajdując w tym przyjemność.