Znów nastał czas przyspieszenia. Burzymy z G. naszą małą stabilizację, jakby przebywanie zbyt długo w jednym porcie życiowym nie było naszą naturą. Jakby wzywały inne, nowe wody.
Podpisaliśmy umowę przedwstępną na zakup mieszkania i sprzedaliśmy garaż. Wystawiliśmy też na sprzedaż nasze mieszkanie, wchodząc all in w tę potrzebną, lecz niepewną transakcję. Czy wszystko się uda? Czy finalny deal dojdzie do skutku? Czy nie stracimy pieniędzy i nerwów, chcąc poprawić coś, co przecież nie działało wcale źle? Takie pytania nachodzą mnie teraz od czasu do czasu, szczególnie nocami, gdy kładę się spać i pozwalam myślom płynąć swobodnie strumieniami wyładowań prześlizgujących się po mych synapsach.
To był gorący wrzesień, ponoć najcieplejszy w historii pomiarów. W naszej prywatnej przestrzeni słupek temperatury również sięga górnych rejestrów skali. Nie tylko ze względu na planowaną przeprowadzkę. G. rzuciła pracę. Po latach w niewydarzonym korpo zatrudniła się na posadzie budżetowej w szpitalu klinicznym. Będzie też dorabiać sobie u byłej konkurencji. Dla niej to wielka zmiana. Mi prościej chyba zostawiać za sobą pewne etapy życia. Jestem mniej zachowawczy, mniej sentymentalny, bardziej skłonny do ryzyka. Jednak dla każdego przychodzi moment, w którym motywacja do zmiany dojrzewa na tyle, że musi albo obrodzić, albo zgnić. Dla G. czas ten przyszedł teraz i wierzę, że poszła w dobrą stronę.
U mnie natomiast znów tygodnie niedoczasu. Trudno wyrobić się z obowiązkami zawodowymi, co jednocześnie i męczy, i cieszy. W kontekście nadchodzących wydatków na pewno lepiej, że pracy jest dużo, gdyż przełoży się to na dorodniejsze faktury. Ponadto czuję się coraz pewniej w swojej nowej-nienowej profesji. Daleko mi jeszcze do weterana, jednak nie jestem już żółtodziobem. Okrzepłem.
Za oknem panorama portu w Gdyni. Nieruchome żurawie wyciągają swoje szyje w stronę płynących po niebie chmur. Szaruga gęstnieje, siny zmierzch jest tuż.
Siedzę w jadalni stanowiącej coś w rodzaju lobby hostelu, w którym będę dziś nocował po dniu pełnym wrażeń na konferencji branżowej. Cała północna ściana pomieszczenia jest przeszklona, otwiera się na portową dzielnicę miasta i nieodległy Bałtyk. Zaparzyłem sobie herbatę, siedzę przy stoliku z widokiem na wieczór i patrzę na życie toczące się w oddali, ale także bliżej, niemal pod moimi stopami. Sznury aut przejeżdżają w lewo i prawo, wioząc kierowców i pasażerów do swoich spraw. Światła zapalają się w licznych mieszkaniach, uliczne latarnie oświetlają chodniki. Na dworzec kolejowy, który widzę doskonale z mojego punktu obserwacyjnego, przyjeżdżają wieczorne pociągi. Inne odjeżdżają, a jeszcze inne drzemią na swoich bocznicach. Kilka stolików dalej Ukrainiec ogląda film na telefonie i spożywa późny obiad. Inny trwa nieruchomo nad kubkiem herbaty lub kawy. Czyta coś na swoim telefonie komórkowym. Wiadomości od rodziny? Wieści z frontu? Dobre czy złe?
Nie wiem. Nie moje.