Umysł miał lotny i giętki – do wczoraj; dziś jego myśl owija się wokół starczych kości i zapuszcza korzenie w ich artretyczne pory. Opowiada wciąż te same dowcipy, z których nikt oprócz niego się nie śmieje. Choć nie, nie byłaby to prawda. Śmieją się wszyscy, wszak nie sprowadza się na ziemię starca z obawy, by nie pociągnąć go o kilka metrów za głęboko.
Często wspomina, lecz jego pamięć jest gorzka i w kolorze indygo, jak atrament, którym latami zapełniał swe belferskie kajety. Ciężkie, ciemnogranatowe wspomnienia krzywd i nieprawości, którymi obraził go świat. Choć nie – nie świat. Światu wybacza, nad światem się lituje, gdyż szerokie gesty zawsze wygodniej wykonać w makroskali. To ludziom nie potrafi wybaczyć, konkretnym ludziom, głównie tym, z którymi wiąże go krew.
Imponuje mu półprzyjaciel dziwkarz, również starzec, lecz taki, który za przemycone z przeszłości aktywa kupuje przychylność wiedeńskich prostytutek. On sam nigdy nie potrafił się dobrze sprzedać. Za dużo inwestował w boczne pędy życia, wskutek czego wyrósł na wszystkie strony, lecz nie za daleko. Dziś może więc tylko odgrywać starego sybarytę, jednak jego melodia trąci fałszem nawet dla niewprawnego ucha. Swady starcza mu na sprośne opowiastki – wiotkie imitacje nieprzeżytych perwersji.
Zestarzał się brzydko. Została w nim tylko złość, wysuszona i sztywna, która obrosła go jak stara winorośl na tarasie za oknem kuchennym. Wyssała soki z nieporozumień i niedopowiedzeń, aż u kresu wydała gorzkie i zupełnie niejadalne owoce. Być może on sam jest tą winoroślą, zasadzoną tamtej wiosny pełnej niefrasobliwości, gdy słońce jeszcze grzało, a nie zasuszało na wiór. Teraz nie sposób nagiąć stwardniałych pędów, zedrzeć z altany i rozpłożyć na nowo. Kto chciałby spróbować, porani się tylko – lub złamie je.
Nie ulega kwestii – ktoś podstępnie przytroczył go do taboretu, przywiązał mocno i trwale. Siedzi więc tylko i patrzy ze złością na podwórze, na którym nie bawią się już żadne dzieci. Na stole leżą stare gazety, do ceraty przywarł brud, tłusty i lepki jak lata, które wylizały to wnętrze mięsistym jęzorem. Linoleum nosi ślady stóp, których nikt nigdy nie starł. Jednak pod oknem stoją trzy pełne bańki z fermentującym winem. Przez rurki prą ku światu malutkie pęcherzyki gazu.