Euglena

W poprzednim życiu musiała mieć silny związek z oceanem. Wrażeniu temu towarzyszyła zupełna i niezmącona pewność, która zalewała ją czasem w najmniej spodziewanych momentach. Wpisany w engramy backdoor do jaźni. Jakaś drobna bruzda w czasoprzestrzeni.

Turkusowe otchłanie, ciężarne, obrzmiałe ciśnieniem, napierały od spodu na cienką błonę komórkową jej snów. Z reguły odbijały się od niej, wzbudzając tylko fale niepokoju i niezadomowienia. Czasami jednak przenikał do środka jakiś kłębek nukleotydów i wówczas czuła, że dusi się w tej racjonalnej postaci. Gdzie osmotyczny związek z bezkresem? Gdzie przedwrażenie oddzielenia od miażdżącej nicości jedynie glutowatą granicą umownej formy? Zdecydowanie, była czymś z poślednich zawirowań Sansary, mieszkanką krainy bezmyślenia. Pięć zmysłów to za wiele. Wystarczyłaby propriocepcja, nieskażona nawet śladem plamki ocznej.

– Pani to kupuje? – pytał ten facet z parteru, gdy wracała do siebie, pochylona nad zamrażarką w osiedlowym sklepie. Spod oszronionej szyby spoglądały na nią mrożone krewetki i mule. Podnosiła wzrok, kręciła głową, odchodziła bez słowa, jakby nie pamiętała języka.