Devs polecił mi Sz. i – w przeciwieństwie do np. OA – było to bardzo cenne polecenie. Dawno nie było serialu science-fiction, który tak zręcznie podejmowałby twarde, naukowe wątki. Zręcznie, konsekwentnie, a przy okazji w zajmującej fabularnie formie.
W skrócie: mamy nieodległą przyszłość. Amaya to firma IT, zajmująca się, nazwijmy to, informatyką kwantową. To olbrzym, w którego rozlicznych działach bataliony najzdolniejszych informatyków programują przeróżne rozwiązania w oparciu o nowe, kubitowe możliwości. Amaya posiada jednak jeden, szczególny dział. To Devs, owiany nimbem tajemnicy dział rozwoju. Nikt do końca nie wie, czym zajmują się pracownicy Devsa, a oni mają absolutny zakaz przekazywania na ten temat jakichkolwiek informacji. Gdy narzeczony głównej bohaterki awansuje do tegoż działu, a potem znika w niewyjaśnionych okolicznościach, dziewczyna podejmuje prywatne śledztwo, które doprowadza ją do wiedzy znacznie rozleglejszej, niż by chciała.
Świetny materiał na thriller technologiczny? A jakże. Devs to jest thriller technologiczny. Ale jego background techniczny czy naukowy nie pełni tu roli służebnej względem fabuły. Jest równoprawnym graczem.
O czym się tu mówi? Krótko – o mechanice kwantowej, komputerach kwantowych i relacji tychże do świata makroskopowego. Bardzo podoba mi się, że Devs wprowadza tę bardzo fizyczną treść do popkultury, że fizyka staje się tu poniekąd jedną z głównych bohaterek serialu. Oraz że nerdy stają się jego głównymi bohaterami. Że fizyka i nerdostwo są cool. To trend, który obserwujemy już od jakiegoś czasu (vide Big Bang Theory czy Stranger Things), jednak tu mamy do czynienia z jego twardą, a nie heheszkową czy retronostalgiczną interpretacją.
To ważne – pokazywanie, jak fantastycznie pasjonujący jest świat, jak zajmująca jest nauka i naukowe podejście. Szczególnie w dzisiejszych czasach wydaje mi się istotne przypominanie ludziom o tym fakcie, gdyż za sprawą internetu, rehabilitacji wiedzy potocznej (w formie user generated content) i masowego dostępu do fejkowych informacji przeżywamy kryzys zaufania do nauki, a rozkwit popularności pseudowiedzy, pseudoteorii, teorii spiskowych i – ogólnie rzecz biorąc – zidiocenia.
Tylko ostatni, ósmy odcinek wzbudził we mnie nieco mieszane uczucia. W pierwszej chwili odniosłem bowiem wrażenie, że scenarzyści postanowili jakby przekreślić cały naukowy wywód, konstruowany pieczołowicie przez poprzednie epizody, i postawić na banalne, psychologizujące, wolicjonalne wytłumaczenie. Że wolna wola zmienia wszystko, potęga ducha dominuje na materialną machiną itp. itd. Podobne banialuki. Ale po głębszym namyślę dochodzę do wniosku, że się myliłem. Puenta serialu pozostaje w ścisłym związku z wcześniejszą argumentacją.
Co my tu mamy? Przez cały czas bohaterowie prezentują nam dwojaką interpretację zjawisk kwantowych. Pierwsza z nich nie dopuszcza istnienia wieloświata (nazwijmy ją determinizmem monoświatowym), druga zaś dopuszcza (to determinizm wieloświatowy). Wedle pierwszej, wszystko ma swoją przyczynę i skutek. Jedną przyczynę i jeden skutek, dzięki czemu można obliczyć dowolne zjawisko w świecie w sposób całkowicie odzwierciedlający rzeczywistość, o ile dysponuje się odpowiednio potężną technologią. Symulacja jest tu izomorficzna z realem. W tym modelu wolna wola nie istnieje, jest jedynie złudzeniem, w istocie zaś podążamy wyznaczonymi już wcześniej torami (jak w koncepcji opatrzności i wolnej woli według św. Augustyna). Wedle drugiej interpretacji, wszystkie zjawiska mają swoją przyczynę, jednak wiele skutków. Rzeczywistość jest jak rozwidlające się w nieskończoność drzewo. Cofając się z danego punktu wstecz możemy zobaczyć wszystkie wcześniejsze stany świata, jednak jest to ten świat, ta linia, w której dokonujemy obserwacji. Jak w eksperymencie z kolapsem funkcji falowej, gdzie akt pomiaru konstytuuje rzeczywistość (wpływa na nią). Jednak istnieją inne światy, inne stany. Nie mamy do nich dostępu, ale one są, gdyż rzeczy mogą potoczyć się różnie, mimo że prowadzą do nich te same przyczyny. W tej opcji mamy wolną wolę, choć nie wynika ona z dominacji psychiki czy ducha nad materią. Po prostu wolna wola to makroskopowy rezultat kolapsu funkcji falowej. Nadal podążamy wyznaczonym nam wcześniej torem, ale nie jest to już jedyny tor, lecz jeden z nieskończonej ich liczby.
Gdy Devs oblicza więc przyszłość, która jest jakoby dana i niezmienna, a mimo to rzeczy dzieją się inaczej, nie mamy do czynienia z tryumfem woli. Mamy do czynienia z falsyfikacją twierdzenia o determinizmie monoświatowym. Obserwacja pokazująca, że zachodzi zjawisko nieprzewidziane przez teorię jest jej falsyfikatorem. To fantastyczna puenta z dziedziny filozofii nauki.
A to tylko jedna z możliwych koncepcji, które można zbudować w oparciu o wątki pokazane w Devs. Takie seriale i taką popkulturę to ja rozumiem.