Tamtego dnia kobieta napotkała niespodziewany opór, otwierając drzwi do mieszkania. Coś blokowało uchylające się w stronę klatki schodowej skrzydło. Naparła mocniej i przesunęła przeszkodę. Gdy wyszła na zewnątrz, spostrzegła, że była to jej wycieraczka.
Kupiła solidną, ciężką, podbitą gumą wycieraczkę. Nie przewidziała jednak, że będzie ona zbyt gruba, by położyć ją bezpośrednio przed wyjściem z mieszkania. Dlatego też kładła ją obok, pod schodami, tak, aby skrzydło drzwiowe pracowało swobodnie.
„Kto mógł zrobić coś takiego?”, zastanawiała się, poprawiając wycieraczkę, przesuwając ją na właściwe miejsce. „Kto mógł być tak złośliwy?”.
Pogrążona w myślach, ruszyła po zakupy.
– Dzień dobry! – usłyszała w połowie drogi. To stara sąsiadka człapała powoli na ostatnie piętro.
– Dzień dobry – odparła z uśmiechem, lecz nagła myśl wykiełkowała w jej umyśle: A może to ona? Odepchnęła to podejrzenie, lecz było już za późno. Cienkie, ciemne korzonki niepewności wsunęły się pomiędzy jej mózgowe zwoje i zaczęły nieśpiesznie w nie wrastać.
W sklepie nie mogła się skupić. Do koszyka włożyła miks maślany zamiast prawdziwego masła, kompletnie zapomniała o jajkach, po które tak właściwie wychodziła. Wróciwszy do domu, musiała ubrać się i wyjść jeszcze raz, by uzupełnić braki. Otwierając drzwi, podświadomie oczekiwała oporu, ale tym razem wszystko było w porządku.
Myśl o wycieraczce nie chciała odpuścić. Wypełzała w trakcie codziennych czynności. Podczas modlitwy wieczornej, żarliwej, jak zawsze, oczyma duszy widziała Golgotę. U jej podnóża leżała wycieraczka.
Leżała źle.
Kobieta spała nerwowo. Zbudziła się niewypoczęta i spóźniona. Szybko umyła się, ubrała i wybiegła z domu bez stosownego uczesania i makijażu. Czekając na tramwaj uświadomiła sobie, że wycieraczka leżała tego poranka poprawnie.
W pracy nie opuszczała jej myśl o tajemniczym przekładaczu wycieraczki, co rusz przypominając o sobie, zakłócając koncentrację. Kobieta dwa razy pomyliła się przy wypisywaniu faktury, trzy razy zgubiła wątek, rozmawiając z klientem. Wyobrażała go sobie, schylającego się u progu jej mieszkania i przesuwającego wycieraczkę.
W kolejne dni nie było lepiej. Spała coraz gorzej, budzona wyobrażonymi szmerami, dobiegającymi sprzed drzwi jej mieszkania. Jej modlitwy ograniczyły się do mechanicznego odklepywania zdrowasiek, gdyż na więcej nie starczało jej koncentracji. Przestała odpowiadać na pozdrowienia sąsiadów. Na każdego spoglądała podejrzliwie. Oczyma wyobraźni widziała go, jak przekłada wycieraczkę. A raczej nie chciała widzieć, lecz im bardziej nie chciała, tym nachalniej wizja ta wypełzała z gęstwiny jej synaps.
Kobieta podstawiła taboret pod drzwi wejściowe i zaczęła wyglądać przez judasza, ilekroć usłyszała kroki na klatce schodowej. Twarze sąsiadów jawiły się jej jako powykręcane, groteskowe i złośliwe. Kilkakrotnie odsuwała się gwałtownie od wizjera, tłumiąc krzyk, gdy wydało jej się, że złe oko przechodzącej osoby strzela spojrzeniem wprost w jej przyczajoną źrenicę.
Wzięła zwolnienie lekarskie, by nie chodzić do pracy. Jedzenie zaczęła zamawiać przez internet. Praktycznie zamieszkała na taborecie pod drzwiami, z okiem przy judaszu, zdeterminowana, by wykryć w końcu sprawcę pierwotnego incydentu i przerwać to szaleństwo.
Któregoś dnia stara sąsiadka gramoliła się z mozołem na swoje piętro. A może nie z mozołem, lecz ostrożnie? Zdradziecko? Przebiegle? Nagle nachyliła się, dokładnie przed drzwiami kobiety, obserwowana czujnym okiem judasza.
Kobieta wypadła na klatkę schodową, uderzając staruszkę krawędzią skrzydła.
– Jezu! – jęknęła sąsiadka, chwiejąc się na nogach. Kobieta zaś natarła na nią, rozczochrana, wychudzona, z twarzą wykrzywioną groteskowym grymasem. Zaczęła okładać pięściami i krzyczeć.
– Ty! Ty, stara wiedźmo! Ty przesunęłaś mi wycieraczkę!
– Nie, nie! Upadły mi klucze! Podnieść chciałam, jak boga kocham, ludzie, pomocy! – łkała staruszka, cofając się niezdarnie, przerażona, zszokowana, zupełnie niegotowa. A potem nastąpiła krzywo na krawędź schodów, przewróciła się do tyłu i stoczyła na półpiętro.
Zrobił się rwetes, ktoś otworzył wreszcie drzwi, ktoś inny wybiegł z mieszkania, złapał kobietę, odciągnął na bok. Jeszcze ktoś inny podbiegł do starej sąsiadki, uklęknął, wyciągnął telefon, zadzwonił po pomoc.
Policja i pogotowie dotarły na miejsce w siedem minut. Lokatorzy stali w milczeniu, nie dowierzając, gdy czterech funkcjonariuszy wyprowadzało szamoczącą się kobietę do radiowozu. Sanitariusze zabrali poszkodowaną staruszkę do szpitala. „Ja tylko po klucze”, jęczała półprzytomnie, gdy przekładali ją na nosze.
Wieczorem grupa chłopców z okolicznych mieszkań zaczęła bawić się w wojnę. Biegali po klatkach schodowych, strzelając do siebie seriami strzałek nerf. Skakali po dwa, trzy, cztery schody. Co jakiś czas któryś z nich lądował na grubej, położonej obok pewnych drzwi wycieraczce, przesuwając ją centymetr po centymetrze ku nieuniknionemu.