Przeczytałem „Różaniec” Rafała Kosika. Gdy wychodził parę lat temu, czytałem pochlebne recenzje, ale jakoś uleciało mi z głowy, aby po niego sięgnąć. Od jakiegoś czasu zalegał na moim czytniku i zdarzyło się wreszcie, że przeczytałem. I dobrze, bo to zacna książka jest.
Pierwsze skojarzenie to „Matrix”, bo jestem poniekąd z pokolenia „Matrixa”, który jest dla moich rówieśników zajaranych science-fiction swoistą boją orientacyjną na wodach futurystycznych dystopii. Różnice między filmem Wachowskich a książką Kosika są jednak ewidentne i jedynie powierzchowna warstwa jest podobna – że tu i tu mamy społeczeństwo utrzymywane w iluzji i hodowane przez zewnętrzną siłę. O ile jednak w „Matrixie” siła ta jest zidentyfikowana, a droga ucieczki wytyczona, o tyle w „Różańcu” pozostaje tajemnicą, a ucieczka okazuje się niemożliwa. Ponadto w tym pierwszym ucieczka jest swego rodzaju błędem systemu, uciekinierzy zaś są ścigani i bezlitośnie likwidowani. W „Różańcu” z kolei mimo istnienia powszechnej procedury eliminacji problematycznych jednostek, samo występowanie wywrotowców jest założone i wpisane w system i stanowi niezbędny warunek jego cyklu życia.
Odchodząc od „Matrixa”, na myśl rzuca mi się egzystencjalizm „Różańca”, podobny do tego przezierającego przez karty „Verticala”. Widać to taka idée fixe Kosika. W obu powieściach mamy społeczeństwo wyrwane ze znanego nam kontekstu i rzucone w świat fragmentaryczny, rozszarpany, zmieniony przez tajemnicze wydarzenie, którego istota skrywa się gdzieś pod stopami i poza zasięgiem pamięci oraz percepcji. Obie historie ukazują kulturę, która jakoś tę obcość oswoiła, ludzi, którym sytuacja ta spowszedniała, którzy przestali zadawać pytania i po prostu żyją sobie w tych innych światach tak, jak my w naszym. W obu też mamy bohaterów, którzy z jakiegoś powodu zamierzają dotrzeć do istoty rzeczy, zgłębić przyczyny, poznać odpowiedzi na pytania skąd się wzięli, dokąd zmierzają i o co w tym wszystkim chodzi. Na koniec, zarówno „Vertical” jak i „Różaniec” ukazują nam świat bez podstaw, zamknięty w kole rozumienia, uzasadniający się przeszłością, która nie jest odpowiedzią, tylko przyszłością jakichś przeszłych nas. Świat, w którym istnieje nadzieja, ale podszyta przerażeniem pustką, które jest do zniesienia jedynie poprzez zapomnienie, wyparcie, ucieczkę od rozumienia.
Wreszcie mamy wątek eschatologiczny, na który nakierowuje nas sam tytuł „Różaniec”. Dosłownie w świecie przedstawionym odnosi się do hermetycznych miast, nanizanych na okołosłoneczną orbitę wskutek tajemniczej Przemiany jak paciorki na różańcu. Do mnie jednak bardziej przemawia myśl, że różaniec cechuje się kolistością, powtarzalnością, swego rodzaju bezmyślnym, czy raczej uwalniającym od myślenia (jak w mantrze) przesuwaniem się do kolejnego koralika, by poprzez konkretną sekwencję tajemnic powrócić do początku. Tak właśnie wygląda życie mieszkańców Pierścienia Warszawa – od odrodzenia poprzez wzrost, rozkwit, dekadencję, upadek w wolność i destrukcję do kolejnego odrodzenia.
(Na koniec dygresja. Interesujący jest wątek ludzkich ciał (nasyconych nanotechnologią) jako hardware’u dla tajemniczej g.A.I.a. Podobna koncepcja chodzi mi po głowie już od dłuższego czasu. Materia w ogóle stanowi po prostu nośnik pewnej informacji. Wszystko w fizyce jest nośnikiem jakiejś informacji, a skoro tak, to teoretycznie wszystko może stanowić hardware – musimy tylko wiedzieć, jak go zaprogramować. Moja koncepcja – chmury (te z wody, fizyczne) jako chmury danych, cząsteczki wody jako globalna pamięć internetu, a co za tym idzie, całe życie jako jeden wielki komputer.)