Tamtego lata nauczyłaś się nagle czytać z drgnień smogu, zalegającego jak kisiel nad ogródkami działkowymi nieopodal naszego domu.
To było jak nagła, nieoczekiwana iluminacja. Była sobota, idealny dzień na grilla. Siwa i cuchnąca chmura przykrywała okolicę, gęsta od węgla, karkówki, taniej, rakotwórczej kiełbasy i ludzkich marzeń. Być może dlatego zaczęłaś wróżyć głównie nadwagę, choroby cywilizacyjne i zbliżającą się nieubłaganie śmierć. Wieść o twoich zdolnościach roznosiła się po dzielnicy pocztą pantoflową. W naszym domu zaczęli zjawiać się dziwni ludzie. Wychodzili z błyskiem w oku. Szybko zorientowałem się, że ten błysk to łzy.
– Na dłuższą metę na tym nie da się zarobić – przekonywałem cię. – Ludzie nie chcą słuchać o nieuchronnych konsekwencjach.
Byłem głupi, jak zwykle. Ty zaś, być może biorąc sobie do serca moją szczerą krytykę, przemianowałaś swój biznes na „Świetlaną przyszłość”. Nazwa ma znaczenie, czasami jedyne. I – nie da się ukryć – nieźle ci szło przez te wszystkie lata, gdy ja mozolnie rozmieniałem się na drobne, do ciebie zaś zachodzili hazardziści, ekonomiści i niespełnieni politycy, skłonni zapłacić za pewność, choćby tymczasową. Z okien swego dywinacyjnego atelier widziałaś wyraźnie zielony dystrykt ogródków działkowych, mogąc liczyć na smog każdego pogodnego weekendu.
Któregoś roku na rynek weszły jednak grille elektryczne. Z tygodnia na tydzień smog rzedł, dla ciebie zaś przyszłość ponownie stawała się doskonale przejrzysta.
No tak. Tego nie mogłaś przewidzieć.