Poprzeczka zawieszona zbyt wysoko

Ponad trzy lata temu w tekście pt. Najprawdziwszy dramat psychologiczny ulepiony z popkultury nie szczędziłem pochwał pod adresem serialu Arcane. Osadzona w uniwersum League of Legends animacja zupełnie niespodziewanie i niejako przypadkiem wspięła się na sam szczyt mojego rankingu najlepszych seriali ostatnich lat. Nie tylko zresztą mojego. Od tamtej pory widziałem ten obraz jeszcze dwukrotnie, za każdym razem bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że jest to rzecz nadzwyczajna.

Drugi, finałowy sezon Arcane, ujrzał światło dzienne w minionym miesiącu i niestety nie dorównał swojemu poprzednikowi. Należy uczciwie wspomnieć, że zarówno pod względem animacji i udźwiękowienia, jak i pod względem fabularnym, to nadal jest bardzo dobre kino. Jednakże sezon pierwszy nie był po prostu bardzo dobry. Był wybitny. Jego kontynuacja miała do przeskoczenia poprzeczkę zawieszoną zbyt wysoko.

Jednak – po kolei.

Moje obawy odnośnie drugiego sezonu Arcane, jeszcze te trzy lata temu, dotyczyły przede wszystkim tego, by twórcy nie starali się kontynuować historii przedstawionej w pierwszych trzech aktach opowieści. Arkana przedstawiły bowiem losy sióstr Vi i Powder/Jinx oraz galerii powiązanych z nimi postaci z Piltover i Zaun w sposób niemal doskonały i mimo że pozostawiły widzów z dramatycznym, otwartym zakończeniem, to nie było to – w mojej opinii – zakończenie domagające się dopowiedzenia. Przeciwnie, to niedopowiedzenie stanowiło o jego sile i nadawało mu gorzki, uniwersalny wymiar. Dlatego też miałem szczerą nadzieję, że jeżeli już twórcy postanowią stworzyć więcej sezonów osadzonych w uniwersum Runeterry, to jednak sięgną po innych bohaterów i inne rejony geograficzne, by wysnuć zupełnie inne narracje, naszkicować zupełnie inne dramaty.

Tak się niestety nie stało. Drugi sezon Arcane stanowił kontynuację fabuły z sezonu pierwszego i skutecznie zepsuł to, co stanowiło o wybitności poprzednika.

Tym bowiem, co sprawiało, że sezon pierwszy był szczególny, była żelazna konsekwencja w prezentacji logiki świata i psychologiczna wiarygodność jego bohaterów. Mimo absurdalnego wręcz eklektyzmu estetycznego składającego się na warstwę wizualną animacji, mimo flirtującej z kiczem komiksowości i wideoklipowości montażu, historie bohaterów były zaskakująco wiarygodne. Przeżywane przez nich rozterki i dramaty były niespodziewanie prawdziwe. Konsekwencje wynikające z popełnionych błędów, bez względu na przyświecające postaciom intencje, były nieodwracalne.

To właśnie te konsekwencje kształtowały świat przedstawiony. Jego logika była wynikiem logiki działań kreujących go aktorów, była odzwierciedleniem ich postaw, decyzji, często – błędów, których natura potrafiła objawić się dopiero po latach. Tak jak w naszym świecie, małe i duże wydarzenia zależały w ostatecznym rozrachunku od małych i dużych decyzji, charakterystyk, lęków i traum. Co by było, gdyby Hitler okazał się w młodości spełnionym malarzem? Czy czułby presję sięgania po władzę nad dwudziestowieczną Europą? O tego rodzaju logikę tu chodzi. To właśnie sprawiało, że mimo całego fantastycznego anturażu, Runeterra z Arcane była tak realistyczna.

Drugi sezon, niestety, odwraca tę logikę. Gdy już postaci zostały scharakteryzowane, portrety psychologiczne nakreślone, a strony konfliktu zdefiniowane, twórcy wbili epickie rejestry na wszystkich możliwych instrumentach, kreśląc historię Runeterry przez duże H. Tylko że, niestety, właśnie to sprawiło, że złudzenie prawdziwości i ciężaru gatunkowego nagle prysło.

Jak bowiem identyfikować się z bohaterami świata, których działania wplątane zostają w mechanizmy historii tak epickiej i odległej naszemu doświadczeniu, jak wojna z Sauronem we Władcy Pierścieni? Tolkien potrzebował przewodników w postaci hobbitów, by wprowadzić nas, czytelników, do tego świata i uczynić go dla nas jakoś psychologicznie zrozumiałym. Pierwszy sezon Arcane nie potrzebował takich postaci, ponieważ wszyscy bohaterowie byli realistyczni i zrozumiali. W drugim sezonie natomiast stają się po prostu wykonawcami z góry określonego scenariusza, który popycha świat ku określonemu wielkiemu finałowi. Niezależnie od tego, co zrobią, świat i tak wie swoje i ciągnie ich w pożądaną stronę. To nie oni kształtują już dzieje Runeterry; to Runeterra przydziela im role, które postaci mogą przyjąć jako swoje, lub przed których przyjęciem mogą się bronić, aby w końcu i tak wykonać to, co do nich należy, z tą różnicą, że niejako pod przymusem okoliczności.

Znika poczucie sprawczości, zastąpione co najwyżej koncepcją bycia właściwym człowiekiem we właściwym miejscu o właściwej porze.

Co więcej, tracimy też poczucie ciężaru konsekwencji. Śmierć przestaje być ostateczna. Czas staje się względny. Porażki okazują się odwracalne. Tymczasem to właśnie nieodwracalność pewnych decyzji i działań oraz wynikająca z nich waga chwili dawały pierwszemu Arcane siłę oddziaływania.

Jak wspomniałem, należy oddać drugiemu sezonowi serialu sprawiedliwość. To nadal jest bardzo dobra animacja i bardzo dobra opowieść. Spokojnie można ją ustawić w szeregu z innymi bardzo dobrymi animacjami i bardzo dobrymi opowieściami. Tylko że – właśnie – jego poprzednik wyraźnie przed ten szereg wychodził i robił to z lekkością, świeżością, bezpretensjonalnością, brakiem kompleksów. Cóż, to kolejny argument to tezy, że czasami lepiej ze sceny zejść niepokonanym.