Płaz

Wygrzebał się z błota i usiadł na skrzyżowaniu dróg, niepewny, dokąd pójść. Chmurny, bezbarwny poranek dawał niewiele światła. Gdyby choć ślad wczorajszego dnia wskazał mu, z której strony przyszedł… Nie było jednak niczego, co wyróżniałoby się z otaczającej go zewsząd bylejakości.

Mógł zmierzać skądkolwiek i dokądkolwiek. Równie dobrze mógł spaść z nieba.

Czuł w kościach, że coś się zmieniło, jakiś drobny detal, pyłek pośrodku pola widzenia, superstruna grająca fałszywy ton. Jak jednak rozpoznać zmianę, nie mając punktu odniesienia?

„W gruncie rzeczy, lepiej nie wiedzieć”, pomyślał. Lepiej pozostać w-gruncie-rzeczy, w niewyodrębnieniu, w zatopieniu w potencjalności. Zostać zredukowanym w toku de-ewolucji do stadium oślizłej, płaziej larwy, zamieszkującej w błocie jak w tu-i-teraz. Nie być słuchaczem dysonansu, a fałszywym brzmieniem.