Są książki, które przyciągają nas fabułą. Chcemy dowiedzieć się, co wydarzy się dalej, co wydarzyło się wcześniej, jesteśmy ciekawi, jak potoczą się losy bohaterów, jak rozwiązane zostaną wątki. Są książki, które wzbudzają w nas emocje i chcą tych emocji doświadczać dalej – czytamy, czasami wręcz pochłaniamy stronę za stroną, rozdział za rozdziałem. Są wreszcie książki, które czegoś na uczą, zaspokajają głód wiedzy, ciekawość świata.
Noce zarazy Orhana Pamuka to natomiast powieść przedziwna. Jest w niej intryga kryminalna, jednak całkowicie pozbawiona waloru sensacyjności, snująca się tak leniwie, że częstokroć zapominamy o niej całkowicie. Jest w niej opis epidemii i naciągającego zagrożenia, jednak zupełnie wyzute z katastroficzności, przekształcone bardziej w scenografię, niż w motor fabuły. Jest wreszcie opowieść stylizowana na historyczną, konstruowana z pieczołowitą dbałością o detal i wiarygodność, która jest jednak zupełnie fikcyjna.
Nie da się ukryć, że coś do tej książki przyciąga. Trudno jednak określić, co to takiego. Opisane przez autora miejsca i wydarzenia potraktowane są z taką pedantyczną wręcz dokładnością, iż można by pokusić się o stwierdzenie, że walor chodzi o walor światotwórczy. W światotwórstwie chodzi jednak o eskapizm, do którego środkiem jest immersja. Zanurzamy się w wykreowanym świecie, by oderwać się od naszego. By to jednak osiągnąć, świat ten musi być spójny, wiarygodny i wciągający. Tymczasem Noce zarazy, jakkolwiek spójne i wiarygodne w sensie koherencji i wewnętrznej logiki, nie dają w siebie uwierzyć. Być może chodzi o teatralność dialogów i pewną sztuczność emocji, których doświadczają i którymi kierują się bohaterowie. Ten świat po prostu nie wciąga.
Mimo to coś sprawia, że chce się czytać to dalej, jakby autor świadomie i celowo pozbawił swoją narrację wszystkich tych wabików, by zaproponować w zamian coś innego. Co? Myślę, że chodzi o czystą literackość. Noce zarazy zdają się mówić: Jesteśmy opowieścią. Opowiadamy o wydarzeniach, które nie miały miejsca, o ludzkich emocjach, które są wymyślone, o zbrodni, której nie było, w związku z czym nie ma sensu się nią ekscytować. Jesteśmy narracją, pewną konwencją i jako takie jesteśmy rzetelnie i kunsztownie skonstruowane. Jesteśmy też długie. Nie przeczytasz nas, myśląc, że jakoś to będzie, w końcu to tylko dwieście stron… Nie. Jesteśmy naprawdę długie i jeśli nas przeczytasz, to dla nas samych. Dla brzmienia naszego języka. Dla wymyślonych pejzaży i społecznych panoram. Dla sztucznych, choć formalnie nienagannych relacji między bohaterami. Jesteśmy jak precyzyjny mechanizm starego zegara, którego obserwacją możesz delektować się jak cichą i spokojną melodią. Tik, tak. Tik, tak. Monotonnie, sekunda za sekundą, minuta za minutą, płyniemy dokądś. Dokąd? Nieważne.