Tym, co powstrzymuje nas przed egzekwowaniem swojego interesu siłą, jest prawo. Nie łudźmy się – nie dzieje się tak ze względu na jakąś naszą wrodzoną praworządność czy dobroć. Respektujemy prawo, ponieważ stoi za nim przemoc, z tą jednak różnicą, że jest to przemoc państwa. W porządku prawnym, na mocy umowy społecznej, która nie jest de facto umową, lecz konstruktem teoretycznym służącym do opisu status quo, to państwo dysponuje – jako jedyne – środkami przymusu, których może użyć, aby wyegzekwować przestrzeganie prawa. Środki te mogą być różne: policja, wojsko, środki nacisku finansowego. Sumarycznie jednak rzecz biorąc, sprawiają one, że obywatele nie tłuką się na ulicach o dobra doczesne i nie najeżdżają w zorganizowanych grupach na sąsiadów z wioski obok czy nieodległej dzielnicy celem zdobycia bogactw i zasobów. Wiedzą bowiem, że jest to niezgodne z prawem, a w związku z tym za działalność taką spotkałaby ich mniej lub bardziej rychła i niechybna kara.
Żeby ten mechanizm działał, prawo musi być powszechnie znane (trudno bowiem stosować się do reguł, których się nie zna) oraz powszechnie respektowane w sensie takim, że wszyscy wiedzą, iż tylko prawo stanowione przez konkretnych ludzi lub konkretną instytucję ma obowiązującą moc. Że tylko dana instytucja, a nie – dajmy na to – rada dzielnicy może ustanawiać reguły, którymi wszyscy mają się kierować.
Co jednak w sytuacji, gdy prawa są dwa? Gdy powstaje stan, w którym dwie różne instytucje roszczą sobie pretensje do bycia tą jedynie słuszną i jedynie praworządną? Co w sytuacji, gdy wie znaczne grupy społeczne uważają, że tylko prawo stanowione przez ich instytucje ma moc powszechnego obowiązywania, zaś to drugie jest nieważne? Odpowiedź jest, niestety, dość prosta.
[…] politycznym sensem, jaki mają staropruskie procedury Rechtsstaat, przy swoich niezliczonych wadach, jest zastępowanie przemocy, a tym samym pośrednio – ochrona wolności. Nie należy więc żywić żadnych złudzeń: wszędzie tam, gdzie proceduralna praworządność załamuje się, i to na dodatek – jak obecnie – w majestacie politycznego uznania, w jej miejsce musi wkraczać przemoc.
Jan Rokita, Procaduralizm i przemoc, https://teologiapolityczna.pl/jan-rokita-proceduralizm-i-przemoc
Jan Rokita nie jest politykiem (a w zasadzie byłym politykiem), z którym byłbym jakoś szczególnie blisko spokrewniony duchowo (a przynajmniej tak mi się wydaje). Teologia polityczna nie jest też czasopismem, do którego kiedykolwiek wcześniej bym sięgnął. Jednak felieton tegoż autora, zamieszczony kilka dni temu w tym właśnie periodyku, zawiera przemyślenia i konkluzje bardzo zbliżone do moich własnych.
Przemoc w polityce była i jest obecna, jednak do II wojnie światowej Europa podjęła bezprecedensowy i tytaniczny wysiłek, aby przemoc tę zredukować do minimum i zastąpić ją procedurami. Odwołując się do Habermasa, którego tu nie zacytuje, a jedynie przywołam z pamięci, procedury te miałyby być przesiąknięte racjonalnością komunikacyjną – miałyby być implementacją, wcieleniem w życie konsensusu, stanowiącego skutek racjonalnej debaty, w której siła argumentów, a nie argumenty siły miałyby decydować o faktycznie przyjętych rozwiązaniach. Następnie, ryzyko użycia przemocy miałoby zostać zminimalizowane poprzez drobiazgowe stosowanie się do ustalonych procedur.
Takie podejście obarczone jest jednak poważną wadą (a jak sugeruje Rokita, nawet całym wachlarzem poważnych wad): jeżeli natrafi się na wystarczająco przebiegłych i zdeterminowanych przeciwników politycznych, którzy nabiorą biegłości w blokowaniu procedur lub wykorzystywaniu ich wbrew ich duchowi, choć wciąż w granicach prawa, dociera się do punktu, w którym nic nie można zrobić. Stan ten określono terminem imposybilizmu, I o ile drobiazgowy proceduralizm Unii Europejskiej sprawdzał się jako tako w spokojniejszych czasach i przy mniejszej liczbie państw członkowskich, o tyle przy rozroście tej struktury i wobec zderzenia z wyzwaniami ostatnich lat – pandemią, wojnami i jawną niesubordynacją swoich członków – ujawnił w pełni swoją niewydolność.
I w tej sytuacji znajdujemy Polskę po wyborach 15 października. Kraj, w którym władzę po nacjonalistycznej i eurosceptycznej prawicy przejęła euroentuzjastyczna i liberalna opozycja, by po formalnym utworzeniu rządu sięgnąć po narzędzia omijania i nadużywania procedur wymyślone przez swoich poprzedników. Nie miejmy wątpliwości – winę, za położenie podwalin pod dwuprawie, którego zarzewie możemy obecnie w kraju obserwować, ponosi w całości Zjednoczona Prawica. To ona ustanowiła nieuznawane z perspektywy unijnej zapisy i instytucje, to ona wysadziła liczne konstytucyjne bezpieczniki, to ona wreszcie zachowywała się tak, jakby nie miała świadomości, że stanowione przez nią prawo zostanie odziedziczone przez ich politycznych następców i że wszelkie pola do nadużyć, stworzone po to, by nasi mogli więcej, wpadną potem w ręce kolejnej (potencjalnie politycznie nieprzyjaznej) władzy. Natomiast winę za obecną eskalację ponoszą już oba obozy, zarówno była władza, jak i nowa koalicja.
Co zatem w sytuacji, gdy nie jedna, a więcej instytucji państwowych rości sobie pretensje do stanowienia prawa? Co, jeśli dwie niemal równie silne grupy społeczne uznają, że zapisy prawne stanowione przez tą drugą prawem nie są? Że są bezprawne, a zatem można i być może nawet należy ich nie uznawać? Otóż, w takiej sytuacji znajdujemy się niebezpiecznie blisko sytuacji, w której ktoś w końcu uzna, że należy sięgnąć po instancję bardziej pierwotną, niż prawo. Czyli po przemoc.
Przywołując raz jeszcze Jana Rokitę:
Proceduralizm i przemoc toczą bowiem ze sobą na przestrzeni historii klasyczną grę o sumie zero. Dlatego to właśnie z perspektywy dzisiejszej Polski widać tak dobitnie, jak dopalają się zgliszcza sponiewieranej już zresztą od dawna Fukuyamowskiej utopii liberalnego świata bez przemocy. I jak wali się w kupę potłuczonego szkła jeszcze niedawno kultowy Sloterdijkowy „kryształowy pałac”, jako model urządzenia Europy podług miękkich politycznych wartości. Wszystko to kształtuje nową, jeszcze nieznaną nam polityczną epokę, która – jak zwykle w ciągu ostatniego półwiecza – znów u licha, nie wiedzieć czemu, wykluwa się w Polsce.
Jan Rokita, Procaduralizm i przemoc, https://teologiapolityczna.pl/jan-rokita-proceduralizm-i-przemoc