Cyberpunk: Edgerunners od Netfliksa to dobra animacja. Jest konsekwentna estetycznie, spójna fabularnie i wartka. Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy Amazona to z kolei dzieło niespójne na wielu płaszczyznach, pełne mielizn scenariuszowych i mniejszych lub większych absurdów.
Edgerunners wydał Netflix, ale za stworzenie serialu odpowiadały CD Projekt RED i Studio Trigger. Animacja opowiada o Davidzie, młodym chłopaku mieszkającym w dystopijnej, cyberpunkowej metropolii Night City. Gdy bohater traci matkę w wyniku wypadku samochodowego, postanawia wszczepić sobie wojskowy implant niesamowicie poprawiający jego prędkość i czas reakcji oraz przyłączyć się do gangu, aby zarobić na życie. Szybko okazuje się, że David wykazuje niespotykaną odporność na efekty uboczne użytkowania implantu, dzięki czemu staje się wartościowym członkiem gangu, a potem liczącym się, a wreszcie legendarnym graczem na mapie półświatka Night City. Przez cały czas w tle snuje się wątek jego romansu z Lucy, hackerką, która wprowadza go do grupy. Opowieść nie dąży ku happy endowi. Przeciwnie, z odcinka na odcinek staje się jasne, że David wkroczył na drogę prowadzącą go do upadku – wybierając życie edgerunnera oraz wiążąc swój awans w grupie z postępującą implantacją ciała, przypieczętował swój los: obłęd lub śmierć. Jedyny wybór, który bohaterowi pozostaje, to w zasadzie ten związany ze sposobem śmierci, bo w Night City nie liczy się, jak żyjesz, ale jak umierasz.
Fabuła jest w zasadzie dość prosta, momentami zbyt prosta i cokolwiek naiwna. Portrety psychologiczne bohaterów również nie należą do skomplikowanych czy zniuansowanych. Tym, co sprawia, że animacja ta się broni, jest narracja kontekstowa, że tak powiem. Kadry, detale, świat i tło wydarzeń, często podane w wideoklipowym skrócie, dopełniają tę opowieść, dodają jej wymiarów. Są na tyle wyraźne, aby uważny widz zwrócił na nie uwagę, ale zarazem na tyle subtelne, aby nie obrażać jego inteligencji.
Z kolei Pierścienie Władzy obrażają inteligencję widza na całego. Serial Amazona osadzony został w świecie wykreowanym przez J.R.R. Tolkiena i opowiadać miał o wydarzeniach rozgrywających się w tzw. Drugiej Erze Śródziemia, czyli w skrócie o czasach wykuwania pierścieni, potęgi Numenoru oraz o wzlocie ku wyżynom potęgi oraz upadku Saurona.
Niestety, twórcy serialu postanowili napisać tę historię na nowo, a fabułę osnuć wokół kluczowych dla tej epoki postaci, dość poważnie zmieniając ich charakterystyki, chronologię oraz skalę czasową poszczególnych wydarzeń. Rezultat, który osiągnęli, okazał się dość mierny i pełen scenariuszowych absurdów oraz rozmaitych niekonsekwencji. Dla mnie osobiście najbardziej dotkliwą bolączką była głupota bohaterów, manifestująca się przede wszystkim w naprawdę kiepskich dialogach. Dość powiedzieć, że Galadriela, elfka mająca przynajmniej kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy lat, zachowuje się jak nadąsana nastolatka i dysponuje porównywalną mądrością życiową.
– Nie widziałeś tego, co ja widziałam – mówi Galadriela.
– Widziałem swoje.
– Ale nie widziałeś tego, co ja.
…
Naprawdę?
Podsumowując, Edgerunners zwinnie przebiegają po krawędzi banału, Pierścienie Władzy natomiast z impetem wpadają w jego otchłań.