Nikt nie usłyszy naszego krzyku

Pozornie jest spokojnie. Białawe chmury suną wolno po niebie. Dmuchawce unoszą swe siwe aureole ponad taflę traw. Jest zimno, ale nie tak zimno, aby zamarznąć. Zwyczajny chłód kwietniowych dni, gdy wiosna wciąż jeszcze pamięta lutowe pieszczoty.

A jednak trzepot tysięcy muszych skrzydeł gdzieś po tamtej stronie jutra brzmi całkiem podobnie do pomruku wzbierającej burzy, choć rzeka, leniwie płynąca przez sam środek miasta, w niczym nie przypomina ciemnego nurtu Styksu.

To wszystko przeczucia ubrane w banał, wyświechtane metafory, nieporadna estetyzacja lęku pokolenia wobec upominającej się o nie historii. Chichot w odpowiedzi na naiwność wiary, że żyje się po szczęśliwym zakończeniu dziejów.

Być może lepiej nie wiedzieć, nie czytać nagłówków breaking news, nie wpatrywać się w taflę smartfonu. Być może należy wystawić twarz na zimny, wiosenny wiatr, wdychać woń czegoś przyjemnie bliskiego jak spaliny czy sen. I nie starać się uchwycić istoty rzeczy.

Nasze obecne środki technologiczne nie pozwoliłyby nam wykryć zagłady atomowej, gdyby wydarzyła się na sąsiedniej planecie naszego Układu, nie wspominając już nawet o innym systemie planetarnym – tłumaczy chudy astronom podczas wykładu o naukowych metodach poszukiwania życia pozaziemskiego.

Ta myśl wydaje się dziwnie krzepiąca.