Hyperion Dana Simmonsa to intrygująca seria. Mam tu na myśli cały czworoksiąg, zamykający historię ludzkości od upadku Starej Ziemii po upadek Paxu. Pod względem naukowym jest, w mojej opinii, dość przeciętna, co nie oznacza, że zła. Rozwinięte koncepcje sztucznej inteligencji czy społecznego kontekstu długu czasowego, który powstaje w wyniku podróży między gwiezdnych, są ciekawe i dość nowatorskie. Również wizja ewolucji ludzkości i jej ekspansji na przestrzeń międzygwiezdną przy wsparciu nanotechnologii jest podstawą do snucia inspirujących wizji. Jednak to wymiar religijny wydaje mi się tu najbardziej wartościowy.
Rzadko czytamy science-fiction, której podstawą byłaby wizja religii przyszłości. Mamy te wątki np. w Diunie Franka Herberta, pamiętam też, że obecne były w cyklu Księga Nowego Słońca Gene’a Wolfe’a, jednak jeśli miałbym wymieniać dalej, to miałbym problem.
Hyperion przesiąknięty jest natomiast wątkami religijnymi i eschatologicznymi. Rozmawiając o tym z Ch. usłyszałem, że Simmons krytykuje religię, jednak moim zdaniem to zupełnie nie tak. Obecna jest w tych książkach silna krytyka kościoła hierarchicznego, choć autor również hierarchii poświęca parę ciepłych słów. Nie mniej, kościół instytucjonalny a religia to różne sprawy i ta różnica wyraźnie jest w Hyperionie widoczna, bowiem cały główny wątek jest po prostu parafrazą przesłania Nowego Testamentu.
Mamy oto Eneę, kobietę-mesjasza, która jest świadoma natury wszechświata. Jest też świadoma ostatecznego celu tegoż wszechświata i roli, jaką ma odegrać w jego osiągnięciu. Nie wie natomiast, jak konkretnie ma postąpić, nie zna wytycznych ani scenariusza. Dojrzewa jednak do świadomości, że droga wiedzie poprzez złożenie siebie samej w ofierze.
Potrzebny tu jest akt wiary. Enea najpierw musi uwierzyć sama w siebie, musi dokonać wyboru. Wybór jest arbitralny. Nie jest konieczną konsekwencją jej wcześniejszych działań. Jest poniekąd sprowokowany i zaaranżowany, ponieważ stanowi drogę do ocalenia wszystkich istot poprzez poświęcenie jednej – siebie.
O takich detalach, jak czynienie cudów czy udzielanie komunii z własnej krwi nie wspominamy.
Zauważmy, że jest to niemal dosłowne powtórzenie historii Jezusa. On również – jestem przekonany – nie wiedział, że jest synem Boga, nie znał scenariusza, nie posiadł absolutnego oglądu tego, co konkretnie ma zrobić. Gdyby tak było, nie byłby człowiekiem, bo ludzie zawsze działają w warunkach niepełnej wiedzy co do swojej przyszłości. Jestem przekonany, że Jezus również musiał najpierw uwierzyć w siebie i wybrać samopoświęcenie. Cała historia ze zdradą Judasza jest grubymi nićmi szyta i wygląda na ustawkę. Jezus wybrał własną śmierć, bo uwierzył w siebie i w to, że ta śmierć jednostki doprowadzi do ocalenia ogółu.
Arthurowi C. Clarkowi przypisuje się stwierdzenie, że każda dostatecznie zaawansowana technologia nie różni się niczym od magii. Stwierdzenia tego często używa się jako argumentu przeciw religii, dowodzącego jakoby, że wszystkie cuda da się wyjaśnić odpowiednim poziomem wiedzy o działaniu wszechświata oraz odpowiednim rozwojem technologii. Tylko że, w moim odczuciu, religia funkcjonuje w zupełnie innym porządku, nie w porządku faktów, lecz w porządku znaków i sensów. Hyperion doskonale pokazuje, że nawet w świecie, w którym technologia dokonuje rzeczy magicznych (łącznie ze wskrzeszaniem z martwych), nie brak miejsca na wiarę.