G. na imieniny dostała książkę. Kucharską, choć to wcale nie jest jasne na pierwszy rzut oka. Na drugi zresztą też.
Książkę firmuje pewna popularna polska aktorka, Sonia B., która jest również jej autorką (choć mam silne – i być może krzywdzące – podejrzenie, że zadziałał tu raczej ghostwriter). Na okładce twarz Sonii w ciasnym kadrze, zajmującym prawie cały format. Z tyłu okładki – również ta sama buzia, z tym, że z innym wyrazem twarzy. Spodziewalibyście się może jakiejś potrawy, skoro to książka kucharska? Nie. Idąc dalej, na głowie obu Sonii widnieje korona, uszlachetniona w druku lakierem punktowym, zaś tytuł – Leniwa żona – zapisano złotym hot stampingiem.
Wewnątrz jest bardzo podobnie. Nieliczne paginy z tekstem stanowią rodzaj farszu w obfitej panierce zdjęć. Myślicie może, że fotografie przedstawiają opisywane (jak zakładam, bo nie czytałem) przez autorkę potrawy? Nieszczególnie. To raczej sama autorka. W różnych aranżacjach. Zazwyczaj bez spodni lub z fikuśnie odsłoniętym fragmentem ciała. Choć trzeba uczciwie przyznać, że na większości widnieje również jedzenie, zapodziane gdzieś tam w któryś róg kadru.
Na końcu znajdujemy stopkę redakcyjną. Wydawcą publikacji, przedstawiającej głównie Sonię B., jest sama Sonia B.
Co pozwala mi na końcu wysnuć następującą konkluzję: Leniwa żona to nie jest książka. To selfie.