– Hania znalazła kość – obwieszcza A. w drodze ze szkoły. – Taką wielką, o, taką! – rozkłada ręce na szerokość bioder.
Wyrażam zafascynowanie i podziw dla wielkości kości znalezionej przez Hanię.
– Myślisz, że to była kość jednorożca? – docieka A. – Widziałam w telewizji u Nadii, że jednorożce żyły w Grecji. Naprawdę. Były białe i miały róg na czole. Jak jednorożce!
A. papla i papla. Opowieści i emocje wylewają się z niej, jak z niedokręconego kranu. Zupełnie inaczej, niż w przypadku T., która zasklepia się i kumuluje, jak małż, a wyciągnięcie z niej czegokolwiek wymaga złożonej metodologii.
– Jak się nazywa ta pani, co kopie w ziemi? – zastanawia się A.
– Archeolożka? – podsuwam.
– O, tak! – cieszy się A. – Jak dorosnę, to będę archeolożką i będę odkopywać dawne zwierzęta.
– A, to chyba raczej paleontolożką. Archeolożka odkopuje ślady dawnych ludzi, a paleontolożka ślady dawnych zwierząt.
– No to paleontolożką – zgadza się A.
Postanowione. Będę miał córkę paleontolożkę.
– I będę odkopywać jednorożce. Tylko że ich kości są niewidzialne. Ale zamieniają się w kamienie. Takie małe, białe kamienie.
– A to nie trolle? – dociekam.
– Trolle? – dziwi się A.
– No tak. W baśniach mówi się, że jak światło dnia padnie na trolla, to zamienia się w kamień – rozwijam wątek.
– E, bez sensu – podsumowuje A.
Cóż, skoro tak, to nic więcej nie mówię. Czekamy na tramwaj. A. skacze na jednej nodze, potem robi wielkie kroki. Potem piruety. Odsuwam ją lekko od torowiska.
– A wiesz, że pterodaktyle były wielkie, jak samoloty? – pyta.
Żegnajcie, jednorożce. Nadszedł czas pterodaktyli.