Czwartkowy poranek. Izolacja społeczna trwa. Przedwczoraj rząd ogłosił zaostrzone reguły kwarantanny. Sprawdzam je w praktyce, gdyż konieczne okazują się zakupy.
Idę do okolicznej Biedronki. Na parkingu kolejka. Ludzie stoją w dwumetrowych odstępach. Co trzeci ma na twarzy maskę. Panuje cisza, spokój. Jestem dziewiąty.
Luźny ogonek oczekujących przesuwa się ku wejściu dość szybko, choć jeszcze szybciej przybywa klientów. Ustawiają się za mną i oczekują na swoją kolej. Okoliczną ulicą, zazwyczaj tętniącą ruchem, nie jedzie prawie żaden samochód. Scena jest senna, oniryczna, nieco surrealistyczna.
Spokój przerywa tylko raz podniesiony głos dwojga klientów, starszego mężczyzny i kobiety, którzy uparli się, aby wejść do sklepu razem. Sprzedawczyni, którą zazwyczaj widzę tylko za kasą w spokojnym rytuale nabijania kodów kreskowych i wydawania reszty, zdecydowanie zagradza im drogę, zabrania wejścia. Mężczyzna unosi się, przeklina, żąda wpuszczenia razem z żoną. Sprzedawczyni w paru ostrych słowach powołuje się na rządowe rozporządzenie, pacyfikuje agresora, który mamrocząc pod nosem wchodzi do środka sam. Żona czeka na swoją kolej.
Jest coś interesującego w tej sytuacji, coś związanego z władzą i potrzebami. Coś, co mi się wymyka.
Wreszcie pora na mnie. Wzuwam lateksowe rękawiczki, biorę koszyk, wchodzę. Sprzedawczyni z uśmiechem kiwa głową, z aprobatą obserwuje moje przygotowanie. Jestem zdyscyplinowanym obywatelem w czasach zarazy.