Dawid nigdy nie zgładzi Goliata

W ostatnich dniach i tygodniach wrze w mediach w związku z aferą (majątkową? korupcyjną? układową?) wokół prezesa Orlenu. Zarzuty padają rozmaite, część z nich wydaje mi się kuriozalna, część nie. Nie widzę, dla przykładu, niczego oburzającego w fakcie, że majętna osoba posiada kilka nieruchomości. Natomiast widzę niepokojące symptomy w sposobach, w jakich osoba ta nieruchomości nabywała, czy też w drogach, którymi dotarła do swojej obecnej pozycji. Jak było naprawdę – nie wiem, śledzę sprawę z pewnego oddalenia i z umiarkowanym zainteresowaniem.

Ciekawa wydaje mi się natomiast dyskusja w sferze publicznej na temat afery, a konkretnie linia obrony partii rządzącej. Otóż, partia ta sięgnęła po swój ulubiony, spiskowy sposób myślenia. Argumentuje otóż, że ktoś potężny musiał zdecydować o tym, aby konkretnie teraz i w taki sposób prezesa Orlenu się pozbyć. Że komuś z zasobnym portfelem i wielkimi wpływami musi zależeć na tej „publicznej dekapitacji”, jak to malowniczo ujął któryś z prawicowych publicystów.

Rzecz jasna, nie można temu zaprzeczyć wprost i w pierwszym odruchu wyobraźni (szczególnie karmionej kinem akcji) nie wydaje się to nieprawdopodobne. Mi jednak intrygująco jawią się milczące założenia stojące za tą argumentacją. Otóż, według nich niemożliwe jest, aby oddolnie, w sposób obywatelski, rzetelną pracą śledczą czy dziennikarską dotrzeć do informacji kompromitujących osoby potężne. Niemożliwe jest, by dało się zachwiać pozycją prominentnych osób, nie posiadając ku temu władzy i środków. Niemożliwe są Watergate, bostońska afera pedofilska itp., w których prasa dociera do niewygodnych faktów i – publikując je – wymierza policzek wysoko postawionym. Redukując – niemożliwe jest, by słabi mogli zagrozić silnym, niemożliwa jest równość względem prawa.

Bardzo to interesujące w kontekście partii, która równość względem prawa odmienia przez wszystkie przypadki.