Człowiek człowiekowi zombie

Wzrost popularności zombie jako motywu popkultury datuje się na jakieś kilkanaście lat. Wcześniej żywe trupy były (anty)bohaterami jedynie drugo- lub trzeciorzędnych horrorów gore. Jednak mniej więcej od pamiętnego 28 dni później Danny’ego Boyle’a umarlaki zaczęły zyskiwać na popularności. Stały się szybkie i niebezpieczne oraz awansowały do rangi globalnego zagrożenia, zdolnego unicestwić cały dorobek cywilizacji w kilka dnie lub tygodni.

Jest w tym jakaś fascynacja kruchością człowieczeństwa, zauroczenie autodestrukcją, a także obsesyjne, podświadome oczekiwanie, że sprawiedliwość ludzkości wymierzy jej odczłowieczona, karykaturalna postać. Bo zombie to nie człowiek, choć jeszcze przed chwilą nim był. Brakuje mu jednej, podstawowej cechy, której utraty tak bardzo się obawiamy – tożsamości. Zombie nie jest już sobą, a pozbawiony osobowości staje się maszyną/zwierzęciem/bestią, która dąży do unicestwienia swojego poprzedniego, rozumnego stadium. Ponieważ, z jakiegoś powodu, żywe trupy nie są zainteresowane konsumpcją mózgów psich, ptasich czy szczurzych. Chodzi im konkretnie o homo sapiens, jakby w całej swej bezrozumności zachowały ten jeden przebłysk celowości.

Black summer to serial Netflixa, który podejmuje tą tematykę na poważnie, z niemal artystowskim zacięciem i w minimalistycznej oprawie. To właściwie nie horror, a postapokaliptyczna opowieść o rozpadzie społeczeństwa i jednoczącej je idei umowy społecznej, w której ramach funkcjonujemy i której zniknięcie unieważnia w zasadzie wszystko. Z istnienia umowy społecznej zdecydowana większość ludzkości nie zdaje sobie na co dzień sprawy, a jednak to właśnie ta umowa sprawia, że powszedniość ma sens. Umawiamy się, że o potomstwo należy dbać, że pieniądze mają wartość i są abstrakcją wykonanej przez nas pracy, że istnieje coś takiego, jak sprawiedliwość czy że za otrzymaną od innych życzliwość odpowiadamy życzliwością. Istnieją, oczywiście, jakieś gwarancje siłowe utrzymania ładu, policja, milicja czy armia, jednak one również stanowią rezultat i ucieleśnienie umowy, bowiem respekt względem nich opiera się na założeniu, że wszyscy chcemy żyć i w związku z czym nie będziemy na ślepo przeciwstawiać się przeważającej sile. Detale można skonfigurować różnie, filozoficzne założenia zdefiniować wielorako (czy w wydaniu Hobbesa, Hume’a, Rawlsa czy Dworkina). Nie mniej, gdzieś tam, wszyte w podszewkę tejże koncepcji, tkwi założenie o racjonalności ludzi.

Postapokaliptyczny świat Black summer jest światem bez umowy społecznej. Z jednej strony, ta część społeczeństwa, która przeszła już na drugą stronę, do niczego jej nie potrzebuje, ponieważ nie posiada potrzeb, które chciałaby zaspokajać inaczej, niż wyrywając krwawy przedmiot pożądania z ciała ofiary. Z drugiej strony, ci, którzy jeszcze zachowali tożsamość, osobowość i racjonalność, nie posiadają nad sobą żadnej instancji, do której mogliby się zwrócić ze swoimi potrzebami. Pozostaje im jedynie brutalna siła i pozbawiona skrupułów bezwzględność. Cechy, które świadczą o naszym zaawansowaniu cywilizacyjnym czy społecznym, jak altruizm, troska czy miłosierdzie, w rzeczywistości po zombie stanowią słabość. Osoby kulturalne, czy – mówiąc naiwnie – dobre, umierają jako pierwsze. Przeżyć są w stanie jedynie ci, którzy możliwie szybko wyzwolą się z oków (nieistniejącej już) umowy społecznej.

Paradoksalnie, mimo że przetrwają, to również utracą człowieczeństwo.


Dygresja: przeczytałem dziś historię jednego z bohaterów ruchu antyszczepionkowego w Polsce. Rzucił mi się w oczy fakt, że ideą, do której się tenże ruch z lubością odwołuje, jest idea wolności obywatelskiej. Ciekawe jednak jest to, że koncepcja wolności obywatelskiej jest nierozerwalnie związana z umową społeczną i pewną konwencją cywilizacyjną Zachodu, na której oparte są liberalne demokracje. W tyraniach, systemach autorytarnych czy totalitaryzmach nie ma wolności. Idąc dalej, wolność zakłada swoje automatyczne ograniczenie w postaci wolności innych osób, stąd konieczność idei sprawiedliwości i praw. Co więcej, wolność nie jest samowolą; oprócz wolności od (że nie można mi zabronić wierzyć, w co chcę, kochać kogo chcę, mówić co chcę) zakłada też wolności do (że mam prawo do edukacji, do leczenia, do pracy), które implikują obowiązki obywatelskie (że powinienem się kształcić, powinienem dbać o zdrowie, powinienem pracować). Jeżeli obywatele nie przykładają się do swoich obowiązków, wówczas system słabnie, a gdy słabnie, pojawia się groźba, że upadnie. Wtedy ktoś może zechcieć samodzielnie go podźwignąć, ale na własnych zasadach. Jak Władimir Putin czy Aleksander Łukaszenka.

Okazywanie pogardy obowiązkom obywatelskim z wolnością na sztandarach świadczy o niezrozumieniu, że wolność ta funkcjonuje jedynie dzięki postawom, którym okazuje się właśnie pogardę.

Gdy unieważnimy umowę społeczną, pozostanie tylko naga, obsceniczna siła.