Backup

– Nie zrobiliśmy backupu! – Andrzej zahamował gwałtownie. Stara księżycowa škoda podskoczyła na przednich kołach w słabej grawitacji, lądując po dłuższej chwili nieco w poprzek pasa transmisyjnego kilkanaście metrów dalej. Jak piłka plażowa w tym ubiegłowiecznym vidzie, który oglądali parę dni temu po pracy, zbyt zblazowani, by go po prostu wygasić, lecz zbyt mało zmęczeni, aby iść spać.

– Przecież umawialiśmy się, że nie robimy – odparła spokojnie Bożena. Zbłąkany promień słońca odbijał się jaskrawym blaskiem od tafli jej wizjera.

– Wyjechaliśmy poza kopułę. Powinniśmy zrobić.

Mężczyzna restartował systemy. Kontrolki i paski postępu zaczęły powoli wykwitać na wyświetlaczach wewnątrz kokpitu.

– Rozmawialiśmy o tym. Zgodziłeś się, że to drogo i że nie ma sensu.

– Na nic się nie zgadzałem – sapnął Andrzej, zaciskając usta. Preloader podsystemu kontroli podwozia utknął na sześćdziesięciu sześciu procentach. – To ty zdecydowałaś, że backupy są za drogie i że wystarczy nam ten z planu podstawowego. Ja i tak chciałem nas zbackupować. Na wszelki wypadek.

Bożena spojrzała na mężczyznę uważnie. W jej oczach zaczęła przebłyskiwać irytacja.

– Czyli mówiąc krótko uznałeś, że mogę sobie pieprzyć od rzeczy, a ty i tak zrobisz co chcesz, tak?

Mężczyzna zacisnął usta, zmarszczył brwi.

– Jak nie można ci przetłumaczyć, to co mam zrobić? Jesteśmy poza kopułą, nie lubię ryzykować – rzekł po chwili zawahania.

– Jezu, Andrzej, o czym ty mówisz? Na pasach prawie nie ma ruchu, inwazja kosmitów nam nie grozi, a ryzyko pierdolnięcia nas meteorem wynosi coś koło tysięcznej części promila. To jest ryzyko?

– Otacza nas próżnia i pustynia pieprzonego regolitu, Bożena! Rozbłyski słoneczne to już nie jest promilowe ryzyko. Wybacz, że czuję dyskomfort.

Pasek postępu kontroli podwozia w końcu ruszył z miejsca, škoda zaczęła bootowanie kolejnych układów. Mężczyzna narzekał dalej. Bożena oparła głowę na zagłówku i zapatrzyła się w odległe płaskowyże kraterów.

– Mam kogoś – wypaliła nagle.

Andrzej, który zamierzał właśnie sięgnąć po kolejne argumenty, zamarł z otwartymi ustami.

– Co? – sapnął po chwili.

– Mam kogoś, kto nie jest pieprzonym, nudnym tchórzem i nie męczy mnie tak, jak ty. Naprawdę, chciałam dać nam jeszcze jedną szansę, zobaczyć, czy ta wycieczka coś zmieni. Nie wiem, romantyczne spacery nad krawędzią krateru, wschody i zachody Ziemi i takie tam pierdolety. Idiotka. Andrzej, to nie działa, męczymy się, ty mnie męczysz jak cholera i ja chyba ciebie też. Więc dajmy sobie ze sobą święty spokój, póki jeszcze nie mamy zobowiązań, co?

Mężczyzna poczuł, jak wzbiera w nim przerażenie i złość. Wydawało mu się, że te emocje nie mogą współistnieć, ale to właśnie odczuwał – ściskający trzewia strach i pulsujący w skroniach gniew. Jeszcze przed chwilą, pod warstwą irytacji, odczuwał cień uczucia sprzed roku. Teraz nie było po nim śladu. Zastanowił się, jak wyglądałaby twarz Bożeny, gdyby wytargał ją z łazika i rozbił jej wizjer jakimś przypadkowym kamlotem. Czy te bezczelne oczy wylazłyby jej z orbit czy przeciwnie, zapadły się w głąb czaszki?

Kobieta spostrzegła coś niepokojącego, wykrzywiającego powoli twarz tego zachowawczego na co dzień mężczyzny w nowy, nieznany jej grymas.

Nie zdążyła jednak się przestraszyć. Mknący od eonów przez kosmiczną pustkę siedmiometrowy meteor rąbnął wprost w restartującą się na pasie transmisyjnym škodę. Prawdopodobieństwo tego było bliskie zeru. Wiadomo jednak, że jeśli coś nie jest niemożliwe, to przy odpowiednio długim okresie czasu staje się pewne.


Andrzej otworzył oczy. Leżał na wznak, patrząc w sufit, który nie był sufitem jego mieszkania. Zmarszczył brwi. Był pewien, że kładli się z Bożeną spać u siebie, po zwyczajnym, pracowitym dniu i relatywnie udanym, choć nieciekawym seksie. Tymczasem jasnobłękitna tafla, na którą właśnie spoglądał, była typowa raczej dla placówek medycznych, niż dla kwater mieszkalnych. Gdy tylko ta myśl przemknęła mu przez głowę, natychmiast się zorientował. Nie musiał nawet czekać na notyfikację, która po chwili i tak zamigotała mu na wyświetlaczu neuronalnym w prawym dolnym obszarze jego pola widzenia.

„Wskrzeszenie z backupu 34.05.16. Utrata ciągłości doświadczenia: 213 dni, 7 godzin, 44 sekundy”.

– O jasna cholera – jęknął, siadając na łóżku. Rozejrzał się. Na sąsiednim stanowisku backupowym spała Bożena. Jej twarz była jasna i spokojna.

– Chyba, Bożenko, umarliśmy – rzekł cicho mężczyzna. „Ciekawe, co się stało” – zamyślił się i uśmiechnął. Cokolwiek to było, dobrze, że wylądowali tu razem.

Wyciągnął rękę, jednak kobieta była zbyt daleko, by mógł jej dosięgnąć. Obserwował ją przez palce, jak przeszłość i przyszłość.