Anegdota o mylnych wnioskach i absolutnej pewności

Przy okazji kurtuazyjnej rozmowy usłyszałem ostatnio opinię, że wcale nie jest tak, że samochodów w mieście jest za dużo.

– Wszędzie te słupki, prawda? U was też wszystko zasłupkowali?

– Tak! – odparłem. Bo zasłupkowali. Wprowadzono strefę parkingową, wydzielono miejsca, odmalowano na jezdniach oznakowanie poziome, a punkty nieprzeznaczone do parkowania obito słupkami. Odnoszę wrażenie, że jest obecnie mniej miejsc, w których można zostawić auto, jednak jest jakby sensowniej i bezpieczniej – samochody nie stoją zaparkowane przy skrzyżowaniach, nie blokują widoczności, nie rozjeżdżają trawy i korzeni drzew.

– Bez sensu.

– Trochę tak – przyznałem pojednawczo. – Jednak, wie pani, aut zrobiło się w mieście trochę za dużo. Obecnie dużo więcej osób ma auto niż jeszcze, powiedzmy, piętnaście lat temu. A wiele ma więcej, niż jedno…

– Proszę pana! Piętnaście lat temu w mieście było osiemset tysięcy mieszkańców! Teraz jest połowa tego. A jakoś wtedy się wszyscy mieścili.

Nie dyskutowałem dalej, bo nie było mi to do niczego potrzebne, jednak potem przyszło mi do głowy, że chyba się mojej rozmówczyni coś troszkę pomieszało. Sprawdziłem więc.

Piętnaście lat temu w moim mieście było 565 tys. mieszkańców, nie 800 tys. Obecnie jest to około 580 tys., według wszechnicy wiedzy wszelakiej zwanej Wikipedią. Z kolei GUS donosi, że od 2006 roku do dziś liczba aut w Polsce wzrosła od 13,38 mln do 20,72 mln. Można więc, w sposób, zapewne, nieuprawniony, przyjąć, że aut w mieście jest dziś o jakieś 30 procent więcej, niż przed piętnastu laty.

Doprawdy, nie wiem, skąd moja rozmówczyni wzięła swoje liczby. Była jednak całkowicie pewna tego, co mówi. Anegdota ta ładnie jednak pokazuje zatem, że warto wątpić w swoją wiedzę. Nigdy nie wiadomo, kiedy wyjdziemy na głupka.