Małe białe słońca nigdy nie zachodzą nad tą pustą krainą. Odbijają się od widnokręgu beznadziejnie niepojętym interwałem. Mamy cały czas, spacerując pod rękę czarną równiną. Nie zostawiamy śladów, nadzy, bez szans ani możliwości. Blade miraże zza siedmiu mórz, niewcześni goście, puste jutra.
Jest zbyt cicho. Dzieło jest skończone i obce. Nic tu po nas.
