Temat wpływu człowieka na globalne ocieplenie bardzo mi leży na sercu. Widzę duży sens podejmowania tego wątku w bezpośrednich rozmowach z bliskimi i znajomymi. Wiedząc to i owo o metodologii nauk oraz posiadając jakąś wiedzę o kwestiach klimatycznych, jestem w stanie przynajmniej w jakimś stopniu skorygować sceptyczne zapatrywania na te sprawy (o ile takowe w ogóle wśród nich występują).
O ile jednak w bezpośrednim kontakcie ma to jakiś sens, o tyle internetowe (twitterowe szczególnie) debaty wydają mi się bezsensowną stratą czasu i nerwów. Pozamykani w swoich bańkach informacyjnych twitterowicze angażują się w debaty nie tyle po to, aby uczestniczyć w jakimś dyskursie, co po to, aby go zakłócić, rzucić chwytliwą, sarkastyczną frazą, względnie zniewagą, jeśli są trollami internetowymi. Odnoszę wrażenie, że tego typu dyskusje nikogo nie wybijają z błogiego zadowolenia ze swojego stanu wiedzy (lub niewiedzy), a co najwyżej wzmacniają wzajemną niechęć i frustrację. Dotyczy to nie tylko kwestii klimatycznych, ale wszelkich polaryzujących tematów w ogóle – z polityką na czele.
Być może to kwestia Twittera, limitu znaków, których można użyć w tweecie, tempa prowadzonej wymiany zdań, które jest dość zawrotne i raczej nie pozwala na odpowiedź w czasie odpowiednim dla przemyślanej wypowiedzi. Byłoby to kolejne zniekształcenie (czy może wypaczenie) komunikacji przez specyfikę technologiczną medium.
Wnikliwie i nowatorsko (jak zwykle) opisywał te kwestie Jacek Dukaj w swoim Po piśmie. Niestety, nie robiłem notatek w trakcie lektury, czego żałuję i być może skoryguję, czytając książkę raz jeszcze. Pamiętam jednak rozważania właśnie na temat prawdy w rzeczywistości sieci społecznościowych i tego, że jest ona w zasadzie kwestią wyboru, a nikt nikogo do niczego w nie jest w stanie przekonać, gdyż nikt niczego tak naprawdę nie może sprawdzić, zweryfikować. Oczywiście, to nikt i nic są tu trochę umowne, bo być może jest jakiś ktoś, kto uczestnicząc w dyskusji faktycznie dysponuje wiedzą z pierwszej ręki. Jednak wiarygodność tego kogoś każdy inny może w dowolnej chwili podważyć i zasadność tego podważenia będzie automatycznie, z samej natury medium, podlegała jakiemuś stopniowi prawdopodobieństwa, a to z kolei automatycznie znosi ważność tego bezpośredniego potwierdzenia. Dlaczego? Bo inni nie będą w stanie na 100% sprawdzić, czy jest ono uprawnione. Zatem – nikt i nic w mediach społecznościowych nie jest prawdziwe ani fałszywe w sensie, który wciąż jeszcze, atawistycznie, staramy się przykładać do współczesnego obiegu informacji. Prawda jest kwestią wyboru, a racjonalna dyskusja oparta o argumenty traci sens na rzecz pseudodyskursu opartego o kryteria estetyczne. Wybieram taką prawdę, jaka mi się podoba, jaka do mnie pasuje, skoro nie mam możliwości sprawdzić, jaka prawda jest prawdziwa.
Dlatego właśnie jałowe wydają mi się twitterowe dyskusje polityczne, społeczne czy – dajmy na to – klimatyczne. Jednak bezpośrednio, przy kawie, piwie, twarzą w twarz – ma to jeszcze zręby sensu.