Pandemiczna stratyfikacja społeczna

Parę dni temu przeczytałem, że Wielka Brytania planuje wprowadzić „zielone paszporty” dla osób zaszczepionych. Również w innych krajach, w tym w Polsce, osoby szczepione mogą – według rządowych planów – spodziewać się pewnych drobnych (na razie) ułatwień, np. możliwości poruszania się pomiędzy krajami bez odbywania kwarantanny.

Przypomina mi się w tym kontekście jeden z ostatnich odcinków serialu Philip K. Dick’s Electric Dreams pt. Safe and Sound, w którym społeczeństwo podzielone było nieformalnie na osoby noszące profilaktyczne, antyterrorystyczne opaski bezpieczeństwa i te, które ich nie nosiły. Mimo że przedstawione społeczeństwo formalnie nie było klasowe, to ci pierwsi traktowani byli jak warstwa uprzywilejowana, zaś ci drudzy jak klasa stygmatyzowana.

„Zielone paszporty” bądź inne formy przyznawania przywilejów osobom zaszczepionym, choć wprowadzane z rzeczywistą intencją przeciwdziałania kryzysowi wynikającemu z pandemii, wydają mi się wyłomem w egalitarnej, jednopoziomowej strukturze społeczeństw Zachodu, w których wszystkim przysługują (przynajmniej w teorii) równa godność i równe prawa. Bo przecież perspektywa czasowa pandemii, którą musimy brać pod uwagę, wciąż jest nieznana. Nie wiadomo, mówiąc wprost, jak długo to potrwa. Podział na zaszczepionych i niezaszczepionych, jeśli zostanie umocowany legislacyjnie lub instytucjonalnie, niesie ze sobą ponure widmo społeczeństwa dystopijnego, bo baza kształtuje nadbudowę i obiektywnie istniejące regulacje i procedury będą oddziaływać na wyobraźnie, mogę, a ty nie możesz będzie oddziaływać na aksjologię.

Nie mówimy tu chyba o tak drastycznej sytuacji, jak noszenie stygmatyzujących opasek na ramieniu. Mówimy raczej o noszeniu (metaforycznie) emblematów uprzywilejowania. Uprzywilejowanie, mimo wszystko, wydaje mi się mniej toksyczne społecznie, niż stygmatyzowanie, choć generalnie rzecz biorąc różnica nie jest tu jakościowa, a ilościowa. To mniejsze zło, a nie coś zasadniczo innego.