Koniec świata

Spotkałem człowieka. Leżał na wznak na mokrej trawie niedaleko tamtego pustego przedmieścia. Z twarzą ku niebu, nieruchomy i milczący, był niewidoczny jak kamień. Zapadała noc. Wczesny księżyc świecił zbyt jasno. Gdzieś wysoko nad nami przelatywały rozwlekłe klucze leonidów.

— Świat się nie kończy — powiedział cicho. — To tylko cecha naszego myślenia. Skaza na aparacie poznawczym. Głupi żart.

Choć stałem ledwie o krok od niego, nie widział mnie ani nie słyszał, pogrążony w swojej dziwacznej modlitwie. Krople wilgoci drążyły zmarszczki w jego szarej twarzy. Ściekały po policzkach, rozwleczone w wąskie strumienie. Wydał mi się mały, dużo mniejszy, niż był w rzeczywistości, o ile była w ogóle jakaś rzeczywistość, którą dane nam było dzielić. Patrzyłem na niego z oddali. To niemal niemożliwe, że udało nam się spotkać.

— A jednak — odparłem — nic już nie ma sensu. Wszystko się rozpada. Nawet ta scena jest tylko złudzeniem, pustą formą, grą przyzwyczajeń.

Nawet nie drgnął. Równie dobrze mogło mnie tam nie być. Mogłem być jednym z tych kamieni, spadających na glob krótką smugą płomienia.

Odszedłem.

Wracając tą drogą następnego ranka, dostrzegłem wgłębienie w ziemi tam, gdzie wczoraj leżał. Znikający znak. Płytki krater po osobie. Był jeszcze mniejszy, niż zapamiętałem.

Pośrodku pełzł ślimak. Choć naszła mnie ochota, aby go zdeptać, poszedłem w swoją stronę.

Pobierz tomik „Nic tu po nas”