Tego dnia nie było obiektywnych przeszkód, by umrzeć. Gdzieś w Kenii ostatni nosorożec uderzył głową w mur. Skutki naszych decyzji wyrastały wokół jak grzyby. Świetliste owocniki. Spalone siatkówki nie wychwytywały różnicy pomiędzy nimi, a horyzontem.
Poranek był nadzwyczaj gorący. Mimo to równie dobrze mogliśmy posiedzieć nieco dłużej.
— Muszę już iść, tato — powiedziałaś, bo musiałaś już iść. Uśmiechnąłem się lekko, jak zwykle w obliczu wyższej konieczności. Patrzyłem za tobą, gdy odchodziłaś. Utykałaś na prawą nogę. Ta drobna skaza dodawała wymiaru twojej niezachwianej pewności siebie.
