Nie wszystko cośtam co się świeci

Obejrzałem dziś recenzję filmu Lighthouse na kanale pana Tomasza Raczka na YouTube. Kanał pana Raczka to jedna z lepszych rzeczy, które można tam znaleźć, a jego recenzje to prawdziwe perełki – lata praktyki, aby tak gadać bez patrzenia w notatki… Tak czy owak, Lighthouse braci Eggers było filmem, na który czekałem z dużym zaciekawieniem i który obejrzałem z przyjemnością dalece mniejszą, niż się spodziewałem. Wciąż było to wysmakowane kinowe danie, ale miałem wrażenie, że bogactwo przypraw maskuje pewien zasadniczy brak smaku. Trochę wstyd mi było to przyznać przed samym sobą, ale byłem zmuszony stwierdzić, że nie bierze mnie ten film. Żywiłem niepokojące podejrzenie, że czegoś nie zrozumiałem.

Miło mi było więc usłyszeć, że pan Raczek również nie został porwany rzeczonym, nie da się ukryć, pięknie nakręconym obrazem. Bo, tak, film w warstwie wizualnej prezentuje się znakomicie; czarno-białe zdjęcia, wąski kadr, klimat przywodzący na myśl Bergmana podszytego Lovecraftem – to wszystko „robi robotę”. Willem Dafoe i Robert Pattinson też dają popis brawurowego aktorstwa. Tylko po co? To pytanie zadawałem sobie podczas filmu i takież samo zdawał sobie, jak się okazuje, Tomasz Raczek. Fajno.

Co nie zmienia faktu, że nadal nie wiem, co autor Lighthouse miał na myśli. I trochę mnie to drażni 😉

Być może po prostu spodziewałem się czegoś innego, czegoś bardziej jak Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii. Możliwe, że powinienem raczej sięgnąć po Midsommar Ariego Astera. Tam podobno się dzieje!