Wreszcie jakaś porządna książka! Zasiedziałem się za bardzo w gównianych space operach spod znaku Hamiltona, które czytam sam nie wiem dlaczego i po co (z czego należy wnosić, że najprawdopodobniej z jakiegoś powodu po prostu to lubię). Dobrze się więc stało, że w ręce wpadł mi Null Szczepana Twardocha, bo jest to Twardoch znakomity. Po Pokorze miałem pewne wątpliwości, czy nie przejadła mi się aby metoda pisarska tego autora, jednak okazuje się, że pewien opór materii, na który napotkałem przy tamtej książce, miał charakter jednostkowy.
Null to powieść o wojnie w Ukrainie. To narracja niezwykle aktualna, demaskatorska i apolegetyczna zarazem. Śmiała w kwestii formy i dość prosta jeśli chodzi o fabułę, która jest w niej może nieco pretekstowa, ale mimo wszystko wystarcza do opowiedzenia historii Konia, głównego bohatera, będącego Polakiem o pogmatwanych korzeniach i pogmatwanej psychice, lądującego w okopach po niewłaściwej stronie Dniepru jako ochotnik w ukraińskiej armii.
O Koniu wiemy, że jest wykształcony, wiemy, że jest dobrym żołnierzem i wiemy też, że jest człowiekiem, który nie spodziewa się wojny przeżyć, który z jakiegoś powodu pozostawił już życie za sobą, w tym innym świecie sprzed konfliktu. Motyw ten, czyli motyw człowieka będącego rodzajem zombie wykreowanego przez wojnę, pojawia się w literaturze i kulturze nie po raz pierwszy. Przypomina mi się tu chociażby serial Kompania braci, w którym jeden z bohaterów, dokonujący niemożliwych z punktu widzenia innych żołnierzy rzeczy, robi to, co robi, gdyż uważa się już za trupa. Nienowy jest też motyw traumy wojennej wypalającej w człowieku jego przedwojenną osobowość, pozostawiającej jedynie łupinę, którą z jej poprzednią zawartością łączy jedynie pamięć. Nawiązania są tu dość jasne i czytelne. Przypominają się nam chociażby Na zachodzie bez zmian, Cienka czerwona linia, Czas Apokalipsy czy Łowca jeleni. Po chwili namysłu uderza jednak fakt, że w Nullu mówimy o chwili obecnej. O wojnie, która w chwili pisania tych słów toczy się te półtora tysiąca kilometrów na wschód od centrum Polski. Niecałe dwadzieścia godzin jazdy samochodem.
Twardoch, jak zwykle, czyni formę treścią swojej książki. Narracja płynie na fali wartkich skojarzeń i skoków myśli, łączących chwilę obecną z echami przeszłości, skacze pomiędzy trzecią a drugą osobą liczby pojedynczej, jakby nie mogła się zdecydować, czy chce obiektywnie relacjonować wydarzenia fabularne, czy może przypomnieć bohaterowi, gdzie był, gdzie jest, co myślał i co robił. Jakby osobowość bohatera ulegała dezintegracji i wymagała owego wysiłku narratora dążącego do utrzymania jej w jednym kawałku. Być może jest to niemożliwe, być może Koń jest już po prostu kilkoma osobami, zdeterminowanymi czasem i przestrzenią – ten przeszły, ten sprzed jeszcze roku czy dwóch oraz ten obecny, który zdaje się już na nic nie czekać, który utknął pośrodku bezsensu. W nullu.
Null to najdalej wysunięta linia zajęta przez wojska ukraińskie. Front. Obszar, za którym jest już tylko ziemia niczyja, a potem Rosjanie, czyli pidary, orki, kacapy, moskale. Obowiązkowo małą literą. Null to również zero, punkt, w którym zbiega się dodatniość i ujemność, nasi spotykają tamtych, jeden świat się kończy, a inny zaczyna. W terminologii informatycznej null to z kolei brak wartości zmiennej, semantyczna pustka, miejsce, w którym może (a może i powinien) być jakiś sens, jakaś treść, ale ich nie ma, tak jak nie ma sensu w błocie i chłodzie w miejscu, do którego trafił Koń i inny zgromadzeni na nullu żołnierze. Wszystko jest na chuj, na chuj, na chuj. Owo „na chuj” powtarzane jest w zbrutalizowanym języku frontowych żołnierzy jak przecinek, kropka, wyznanie wiary i mantra, bowiem dominującym doświadczeniem przenikającym okopanych Ukraińców (a wraz z nimi Konia) jest doświadczenie pustki po sensie i braku celu. W pewnym momencie wspomniana zostaje powieść Komu bije dzwon Hemmingwaya, a wraz z nią konstatacja, że w powieści tej bohater miał cokolwiek do zrobienia, podczas gdy uwalani naddnieprzańskim błotem żołnierze nie mają do zrobienia nic prócz czekania, aż zostaną zabici lub ranni, co w gruncie rzeczy nie stanowi alternatywy, gdyż – jak przytomnie zauważa jeden z nich – nie ma jak ich obecnie ewakuować, wskutek czego ranny i tak niechybnie umrze. Są bytami ku śmierci w prostej, nieobudowanej fenomenologicznym aparatem teoretycznym formie.
Nasze ajfony, rameny, whatsappy i latte, nasze demokracje, fake newsy, wojny kulturowe i netfliksy – wszystkie te nakładki, którymi staramy się zalaminować tą pierwotną trwogę, tam nie mają już znaczenia. Z nullu jak z pustki czarnej dziury nie wydostaje się żaden sens. Nie da się opowiedzieć jego prawdy nikomu z zewnątrz, ponieważ trzeba tam być, aby ją zrozumieć, a rozumiejąc traci się wspólny język ze światem. Nie da się też opowiedzieć tej prawdy, bo jej po prostu nie ma. Jest nawet nie otchłań, tylko pustka. Pustka na chuj.
Twardochowi jakoś się jednak udaje. Skubany!